Przejdź do głównej zawartości

Kilka słów o Opatrzności... #Camino15

Droga bez wątpienia jest czasem obfitującym w cuda. Na mojej Drodze zdarzały się te całkiem spore i sporo było tych zupełnie drobnych.
Kiedyś ktoś przy jakieś okazji składając mi życzenia, życzył abym przestała potrzebować dowodów od Pana Boga. Na początku z pokorą i lekkim przytaknięciem przyjęłam te słowa. Później jednak zrozumiałam, że to jest mój "sposób" w relacji z Nim. Zawsze pokazywał mi ważne rzeczy DRUKOWANYMI literami i niech tak zostanie.😊

Mogłabym też w dużej bojaźni napisać o tym jak ważne jest dostrzeganie Jego Obecności w codziennych, małych rzeczach. Jednak myślę sobie (może nie zbyt pobożnie): "Chrzanić to". Moim zdaniem zarówno zauważanie małych znaków Jego Opatrzności, jak i dużych jest tak samo ważne. On sam najlepiej wie co jest nam potrzebne i to nam daje. I nie karci nas przy tym czymś w stylu: "No daje ci taki duży znak bo go potrzebujesz ale tak naprawdę chce, żebyś w końcu nauczył się dostrzegać małe znaki.". No nie. To nie tak. A czasem to właśnie dostrzegania dużych znaków trzeba się nauczyć, bardziej niż małych.....

No ale czas kończyć to kazanie 😂

Tym razem opiszę dwie ważne dla mnie historię. Może innym razem kolejne dwie, bo jest ich naprawdę sporo.....
Pierwsza jest o deszczaku. Ruszając na Camino wiele niezbędnych rzeczy dostałam, tudzież zostały mi pożyczone od ludzi przedobrych. Jedna z takich rzeczy był deszczak. Bardzo fajny, duży więc zakrywał i mnie i plecak w czasie deszczu. Co prawda zielony ale jak to mówią w zęby nie zaglądałam darowanemu 😉. Za często go nie używałam, jednak nadszedł i ten dzień, a właściwie kilka dni deszczów dość sporych. Właśnie w jeden z tych dni siedziałam sobie na ławce przy plaży i jadłam śniadanie (akurat przestało padać). Płaszcz ładnie złożony (w swoje gustownej torebce) leżał obok mnie. Tak sobie jadłam, zachwycałam się widokami i zastanawiałam się jak ruszać w dość górzystą trasę i tam mierzyć się z burzą, która niewątpliwie nadciągała. W pewnym momencie podeszła do mnie kobieta i coś chciała. Ponieważ po hiszpańsku nie rozumiałam nic, więc mogłam tylko rozłożyć ręce. Nagle podeszła druga kobieta, odganiając tamtą tłumaczyła jej, że ja przecież nic nie rozumiem. Zrobiło się mega zamieszanie. Ja byłam totalnie zdezorientowana. W pobliżu nie było nikogo, bo pogoda zdecydowanie odstraszała. Cała sytuacja trwała może 5 minut. Ponieważ skończyłam moje śniadanko zaczęłam się zbierać do drogi. I wtedy okazało się, że mój deszczak znikł. Nie mam pojęcia czy zabrała go tamta kobieta ale to wytłumaczenie wydaje mi się najbardziej logiczne. Padający co raz bardziej deszcz wygonił mnie na dworzec i tu (pod dachem) zaczęłam kombinować co dalej. Ponieważ była to niedziela więc kupienie tego dnia czegokolwiek w Hiszpanii graniczy z cudem. Dlatego też postanowiłam podjechać do jakiegoś większego miasta, gdzie uda się schronić a następnego dnia skoro świt znaleźć sklep i coś kupić. Po za tym w  większym mieście prawdopodobieństwo uczestnictwa w Eucharystii zdecydowanie wzrastało. Udało mi się dojechać do Santander. Jakimś cudem tam w okolicach pięknej katedry nie padało 😆 Idąc w stronę noclegu spotkałam parę z Polski, która właśnie przyjechała na swój kolejny etap Camino. Dziewczyna super znała hiszpański, dzięki czemu mogła opowiedzieć gospodyni (która w ogóle nie znała angielskiego) o mojej przygodzie. Po ujawnieniu historii zapytałam się, gdzie mogłabym kupić deszczak. Na co nasza gospodynie, że mam nic nie kupować ona mi da, bo co jakiś czas coś ktoś u niej zostawi. 😍

Kolejna mega historia to historia z Hose. (Nie wiem jak dobrze napisać to imię.) Hose był panem w średnim wieku, który nie co zaczepiał mnie i poznaną po drodze dziewczynę, z którą szłam kilka dni. Wydawał się niegroźnym, lekko starszym panem a jego wylewność tłumaczyłyśmy hiszpańskim temperamentem. Żadna z nas się go nie bała, jednak po kilku spotkaniach trochę nam zaczęło to przeszkadzać. Pewnego dnia, gdy szłam sama, bo Hanna (która była w ciąży) zdecydował się na małą przerwę, dołączył do mnie Hose. Próbowałam go zgubić na wiele sposobów ale się nie dało. Zaczęło mnie to trochę martwić. W końcu udało mi się iść tak wolno, że w którymś momencie po prostu go zgubiłam a później wybrałam nie co inną drogę. Gdy dochodziłam do miejsca noclegu miałam cichą nadzieję, że go nie spotkam. "Umówiłam" się z Panem Bogiem 😊, że jak będzie Hose będzie na miejscu to znak, że mam iść dalej. Chociaż upał tego dni był spory i naprawdę miałam mało sił. Wchodzę więc na nocleg. Siadam bo ktoś mówi, że wolontariusz, który przyjmuje pielgrzymów gdzieś poszedł i zaraz wróci i w tym momencie w drzwiach staje Hose. Normalnie się załamałam. Zaczął mi coś tłumaczyć w swoim stylu. Postanowiłam podładować telefon, zjeść coś i ruszyć dalej. Jednak po chwili przyszedł opiekun tego miejsca (pierwszy mówiący po polsku) i powiedział, że faktycznie w budynku gdzie siedzimy nie ma już miejsc ale kawałek dalej jest hala i on właśnie próbuje zorganizować jej otwarcie i żebym poczekała na pewno coś dla mnie znajdzie. Szczęka opadła mi aż do ziemi. Po pierwsze mój Dobry Bóg zadbał o nocleg dla mnie a po drugie w miejscowości, gdzie jest tylko jedno albergue zorganizował mi nocleg tak, żebym nie musiała spać z dziwnym panem, który po woli zaczynał mnie przerażać. To był też ostatni moment kiedy dziwnego pana widziałam. 😍

W związku z tymi historiami mogę powiedzieć tylko jedno: BÓG JEST DOBRY. WIELBIĘ.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wyruszyć #MojaHistoria1

Kiedy słuchałam słów Papieża Franciszka o tym, że trzeba wstać z kanapy, nie spodziewałam się tak dużej dosłowności ich w moim życiu. Jednak to właśnie wsłuchując się w te słowa prosiłam Boga o wyraźny znak. I taki dostałam..... Pamięta, jak dziś chłopka, który podzedł do mnie po Eucharystii w czasie ŚDM w Krakowie. Pamiętam jego słowa, że może będę się z niego śmiać ale Duch Święty posłał go do mnie. Pamiętam, jak spojrzałam mu prosto w oczy mówiąc: "Nie będę się śmiać. Wierzę w Ducha Świętego.". I usłyszałam wezwanie. Wezwanie tak mocne, że nie potrafiłam nie wyruszyć..... Duch Święty ma w sobie coś takiego, że jak działa to po całości.... i totalnie nie przewidywalnie... Ale spokojnie nie zrobi niczego wbrew naszej woli, a przede wszystkim, wszystko co robi jest dla nas dobre. Dziś zmagam się z Drogą. Hm.... może "zmagam się" to nie zbyt odpowiednie słowo.... jest takie "ciężkie"... Ale nie znam innego bardziej odpowiedniego. Na czym to polega? Idę i

Droga powrotna. #Camino18

Kiedy wyruszasz na Camino to oczywiste jest, że wyruszasz w Drogę. Jednak prawda ta jest mniej oczywista, kiedy wracasz. W moim przypadku nie dało się tego nie zauważyć. Powrót był wyruszeniem w Drogę. Zaczęło się niewinnie a jednak spektakularnie. Wracając chciałam "zahaczyć" o Nancy i odwiedzić przyjaciół. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu (zresztą nie tylko mojemu) znalazłam bezpośrednie połączenie z Santiago do Nancy. Czy to nie jest niesamowite? Jeden przewoźnik oferował dokładnie taki przejazd jaki był mi potrzebny i to dokładnie w dniu, kiedy myślałam o wyruszeniu. Czwartek - tylko w czwartek funkcjonowało to połączenie. Byłam tym tak zaskoczona, że sprawdzałam to kilkanaście razy. Moje zaskoczenie rosło później z chwili na chwilę. Najpierw podjechała na dworzec mały bus. Następnie bus wysadził nas w restauracji a kierowca każdemu wręczył voucher na obiad. Później zawierałam ciekawe znajomości, czekając na przeładowania w autobusach. W tym wszystkim nie mogłam oprzeć si

Początek #Camino2

Mówi się, że Drogę rozpoczynasz od progu własnego domu. Tak było i ze mną. Zamknęłam drzwi, przekręciłam klucz, schowałam go do nie używanej przez następne miesiące kieszeni. Od tego momentu nic już nie było takie samo.... Radość mieszała się ze strachem, euforia z przerażeniem, ciekawość z niepewnością. Mój pierwszy etap Poznań - Paryż. Z każdą sekundą oczekiwania na dworcu serce waliło mi co raz mocniej. Co tu dużo mówić ja po prostu "sikałam ze strachu". Ostatni raz za zachodnią granicą byłam dobrych 18 lat wstecz. Sama - nigdy. We Francji - nigdy. Bałam się wszystkiego: że się zgubię, że mój bagaż pojedzie w inną stronę niż ja, że autobus wysadzą terroryści, że mnie okradną, że..... była tego cała masa. Więcej niż połowa tych leków, to były rzeczy, które mogły się wydarzyć (no nie wiem) w 2%. Jednocześnie ten lęk był tak duży, że aż czułam go fizycznie. Tak miało być jeszcze przez kilka następnych dni. To był czas spotkania się z własnymi lękami. Czas przyznawania się d