Ocean. Ocean. Ocean.
Kiedy wybierałam trasę caminową najważniejszy był dla mnie właśnie Ocean. (Dlaczego był taki ważny może innym razem.) Nie sprawdzałam zbyt wielu rzeczy na temat Camino (dlatego też wiele mnie po drodze zaskakiwało), jednak to, żeby to była trasa przy Oceanie było dla mnie najważniejsze. Niektórzy mówią, że przecież na del norte idzie się dużo asfaltem i tego Oceanu jest mało. No nie wiem... może ja szłam inną trasą ;)
Kiedy po trzech tygodniach wędrówki z mnóstwem przygód, przyszedł czas, żeby zacząć "schodzić w głąb lądu", postanowiłam pożegnać się z Oceanem. I tu Pan Bóg zrobił mi przedziwnego "psikusa". Nigdy, naprawdę nigdy nie spodziewałabym się, że to będzie tak wyglądać.
Dotarłam do miasteczka Ribadeo, które było ostatnim punktem przy Oceanie na szlaku.
Był to czas zdrowotnej przygody, kiedy próbowałam nabrać sił żywiąc się gorzką czekoladą i herbatą. Dlatego też zdarzały się momenty, kiedy musiałam ograniczyć podróż na nogach do minimum. Postanowiłam więc z Ribadeo (skoro już i tak nie ma widoków na Ocean) część drogi przebyć autobusem. Wszystko dokładnie sprawdziłam w przestworzach internetu i elegancko zaplanowałam. Zostawiłam swoje rzeczy w albergue i poszłam posiedzieć nad Oceanem jak to przy pożegnaniu wypada. Był mały wzrusz. Było mi dobrze i ciepło na sercu, kiedy tak siedziałam i dumała o spełniającym się marzeniu, o działaniu Dobrego Boga, o tym jak On to układa, jak wiele w Drodze mi odsłonił, pokazał, przemienił..... Spokojnie wróciłam na noc do albergue. (Tego dnia było nas 4 osoby w całym schronisku, więc było naprawdę bardzo cicho). Następnego dnia poszłam na przystanek odpowiednio wcześniej i tu czekała mnie niespodzianka..... Okazało się, że jednak wielki wujek Google nie wie wszystkiego.
Autobus nie przyjechał. Na dworcu przez kolejną godzinę nie było żywej duszy (co do nieżywej nie mam pewności). Kiedy w końcu jakaś przemiła pani (większość ludzi w Hiszpanii jest po prostu przemiłych) pojawiła się w okienku, postanowiłam wypytać co i jak. Pani nie mówiła po angielsku, ale czym są kartki, plecak, muszla, nazwy miast - słowem da się dogadać. Znalazła mi najbardziej optymalne połączenie do Lugo (gdzie w tedy wydawało mi się z moim zdrowiem najsensowniej dojechać) i wszystko bardzo przejrzyście zapisała. Okazało się, że mam cały dzień czekania na autobus..... Usiadłam więc na ławce na dworcu i ku mojemu zaskoczeniu, tym razem ta nieprzewidziana i całkowicie zmieniająca moje plany sytuacja, w ogóle mnie nie zdenerwowała. Gdyby coś takie zdarzyło się trzy tygodnie wcześniej, pewnie byłabym cała rozdygotana i nerwowo szukała jakiś rozwiązań czy nie wiem czego jeszcze. Bałabym się, że wszystko się wali. Krzyczałabym na Pana Boga, że się o mnie nie troszczy i masa tym podobnych rzeczy. Droga zmieniła to wszystko ( i powiem wam w sekrecie, że ta zmiana wciąż trwa). Tym razem zdjęłam plecak, usiadłam na ławce, wypiłam jogurt i zapytałam się Pana Boga, co mam robić. Czy chcę, żebym mimo małych sił ruszyła na nogach czy ma jeszcze inne pomysły. I wtedy przyszło olśnienie: Ocean. O TAK! Do Oceanu z dworca było jakieś 5 km. Dobry Bóg podarował mi cały dzień nad Oceanem. Oceanem, z którym poprzedniego dnia tak rzewnie się pożegnałam.
Dla mnie to było bardzo ważne.... i wyjątkowe.... taki uśmiech Taty....
P. S.
Właśnie w ten "wolny" dzień nad Oceanem, w tej ciszy i szumie fal, Dobry Bóg pokazał mi jak w Drodze po woli rozwiązywały się moje lęki. Lęk przed tym, że się zgubię, że zabraknie mi kasy, że nie będę miała co jeść. Lek przed tym, że jestem sama więc sobie nie poradzę, że mnie okradną, że coś pójdzie źle i się rozsypie a do tego nie będę miała jak wrócić do kraju. Lęk przed wysokością (te wszystkie mosty, przepaście nad Oceanem i mega wysokie wiadukty). Zobaczyłam też, że nigdy w Drodze nie miałam poczucia, że jestem sama. Nie bałam się iść przez lasy i inne chaszcze. Nie bałam się jak ktoś obcy mnie w tych chaszczach zaczepiał. A to wszystko dlatego, że ja naprawdę namacalnie czułam, że On jest ze mną, że idziemy razem.
Kiedy wybierałam trasę caminową najważniejszy był dla mnie właśnie Ocean. (Dlaczego był taki ważny może innym razem.) Nie sprawdzałam zbyt wielu rzeczy na temat Camino (dlatego też wiele mnie po drodze zaskakiwało), jednak to, żeby to była trasa przy Oceanie było dla mnie najważniejsze. Niektórzy mówią, że przecież na del norte idzie się dużo asfaltem i tego Oceanu jest mało. No nie wiem... może ja szłam inną trasą ;)
Kiedy po trzech tygodniach wędrówki z mnóstwem przygód, przyszedł czas, żeby zacząć "schodzić w głąb lądu", postanowiłam pożegnać się z Oceanem. I tu Pan Bóg zrobił mi przedziwnego "psikusa". Nigdy, naprawdę nigdy nie spodziewałabym się, że to będzie tak wyglądać.
Dotarłam do miasteczka Ribadeo, które było ostatnim punktem przy Oceanie na szlaku.
Był to czas zdrowotnej przygody, kiedy próbowałam nabrać sił żywiąc się gorzką czekoladą i herbatą. Dlatego też zdarzały się momenty, kiedy musiałam ograniczyć podróż na nogach do minimum. Postanowiłam więc z Ribadeo (skoro już i tak nie ma widoków na Ocean) część drogi przebyć autobusem. Wszystko dokładnie sprawdziłam w przestworzach internetu i elegancko zaplanowałam. Zostawiłam swoje rzeczy w albergue i poszłam posiedzieć nad Oceanem jak to przy pożegnaniu wypada. Był mały wzrusz. Było mi dobrze i ciepło na sercu, kiedy tak siedziałam i dumała o spełniającym się marzeniu, o działaniu Dobrego Boga, o tym jak On to układa, jak wiele w Drodze mi odsłonił, pokazał, przemienił..... Spokojnie wróciłam na noc do albergue. (Tego dnia było nas 4 osoby w całym schronisku, więc było naprawdę bardzo cicho). Następnego dnia poszłam na przystanek odpowiednio wcześniej i tu czekała mnie niespodzianka..... Okazało się, że jednak wielki wujek Google nie wie wszystkiego.
Autobus nie przyjechał. Na dworcu przez kolejną godzinę nie było żywej duszy (co do nieżywej nie mam pewności). Kiedy w końcu jakaś przemiła pani (większość ludzi w Hiszpanii jest po prostu przemiłych) pojawiła się w okienku, postanowiłam wypytać co i jak. Pani nie mówiła po angielsku, ale czym są kartki, plecak, muszla, nazwy miast - słowem da się dogadać. Znalazła mi najbardziej optymalne połączenie do Lugo (gdzie w tedy wydawało mi się z moim zdrowiem najsensowniej dojechać) i wszystko bardzo przejrzyście zapisała. Okazało się, że mam cały dzień czekania na autobus..... Usiadłam więc na ławce na dworcu i ku mojemu zaskoczeniu, tym razem ta nieprzewidziana i całkowicie zmieniająca moje plany sytuacja, w ogóle mnie nie zdenerwowała. Gdyby coś takie zdarzyło się trzy tygodnie wcześniej, pewnie byłabym cała rozdygotana i nerwowo szukała jakiś rozwiązań czy nie wiem czego jeszcze. Bałabym się, że wszystko się wali. Krzyczałabym na Pana Boga, że się o mnie nie troszczy i masa tym podobnych rzeczy. Droga zmieniła to wszystko ( i powiem wam w sekrecie, że ta zmiana wciąż trwa). Tym razem zdjęłam plecak, usiadłam na ławce, wypiłam jogurt i zapytałam się Pana Boga, co mam robić. Czy chcę, żebym mimo małych sił ruszyła na nogach czy ma jeszcze inne pomysły. I wtedy przyszło olśnienie: Ocean. O TAK! Do Oceanu z dworca było jakieś 5 km. Dobry Bóg podarował mi cały dzień nad Oceanem. Oceanem, z którym poprzedniego dnia tak rzewnie się pożegnałam.
Dla mnie to było bardzo ważne.... i wyjątkowe.... taki uśmiech Taty....
P. S.
Właśnie w ten "wolny" dzień nad Oceanem, w tej ciszy i szumie fal, Dobry Bóg pokazał mi jak w Drodze po woli rozwiązywały się moje lęki. Lęk przed tym, że się zgubię, że zabraknie mi kasy, że nie będę miała co jeść. Lek przed tym, że jestem sama więc sobie nie poradzę, że mnie okradną, że coś pójdzie źle i się rozsypie a do tego nie będę miała jak wrócić do kraju. Lęk przed wysokością (te wszystkie mosty, przepaście nad Oceanem i mega wysokie wiadukty). Zobaczyłam też, że nigdy w Drodze nie miałam poczucia, że jestem sama. Nie bałam się iść przez lasy i inne chaszcze. Nie bałam się jak ktoś obcy mnie w tych chaszczach zaczepiał. A to wszystko dlatego, że ja naprawdę namacalnie czułam, że On jest ze mną, że idziemy razem.
Komentarze
Prześlij komentarz