Droga, jak to droga miała swoje etapy. Jednak w tym wypadku nie były to tylko etapy zewnętrzne ale i wewnętrzne. Najpierw był etap wielkiego lęku. Później radości w zaufaniu. Czyli czas, kiedy niepewność tego co mnie spotka, zamieniła się z lęku w zaufanie. Kiedy nie wiedziałam gdzie będę spać, jak będą wyglądać kolejne kilometry i wiedziałam, że muszę wybrać - albo się stresuję i boję albo ufam. Następny etap, to etap wolności.Ten był chyba najpiękniejszy. Gdzieś w między czasie był też etap zmęczenia ciągłą zmianą. A po tych wszystkich etapach nadszedł etap "czas wracać".
Od tego momentu byłam w Drodzę jeszcze prawie miesiąc. W "trybie powrotu" doszłam do Santiago a później przejechałam pół Europy. Jednak wszystko to, działo się układając moje Camino w jedną niesamowicie spójną całość.
Wracając nazwałam i posumowałam sobie to co już się dokonało. Zobaczyłam jak wiele lęków pokonałam. Od bardzo małych (jak przechodzenie przez most czy zbliżanie się do krawędzi skał) aż po dużo większe (jak nawiązywanie nowych kontaktów bez znajomości języka, łapanie stopa w środku niczego czy przekraczanie w sobie barier również tych mentalnych). Wacając, ucieszyłam się odpowiedziami na pytania stawianymi w Drodze. Zobaczyła do czego Pan wzywa mnie na dziś, na za chwilę i na zawsze. Pogadałam z Nim o wyzwaniach, które przede mną stawia i zgodziłam się na nie. Etap "czas wracać" był dla mnie najbardziej spokojnym etapem. Może to trochę, jak w fazie "dojrzałe życie". Kiedy widzisz co było, co jest dziś i z czym idziesz do przodu.
Każdy z tych etapów charakteryzował się jakąś zmianą we mnie. Coś pękało. Coś się rozwiązywało. Coś puszczało. W tym czasie Dobry Bóg "zrobił" we mnie tak dużo, że chyba nie jestem w stanie tego wszystkiego opisać. I dobrze pamiętam ten moment, kiedy siedziałam na ławce przy plaży. Próbowała coś zjeść (bo był to czas kiedy głównie piłam gorzką herbatę i ewentualnie jadłam ciemną czekoladę) i modliłam się chwilą. Wtedy przyszła ta myśl: czas wracać. I nie chodziło tu o zniechęcenie. Nie chodziło też o to, że teraz znajdę transport, zapakuję się i wyruszę do Polski. Chodziło o to, że wszystko co się zadziewało od tego momentu było wracaniem....
Od tego momentu byłam w Drodzę jeszcze prawie miesiąc. W "trybie powrotu" doszłam do Santiago a później przejechałam pół Europy. Jednak wszystko to, działo się układając moje Camino w jedną niesamowicie spójną całość.
Wracając nazwałam i posumowałam sobie to co już się dokonało. Zobaczyłam jak wiele lęków pokonałam. Od bardzo małych (jak przechodzenie przez most czy zbliżanie się do krawędzi skał) aż po dużo większe (jak nawiązywanie nowych kontaktów bez znajomości języka, łapanie stopa w środku niczego czy przekraczanie w sobie barier również tych mentalnych). Wacając, ucieszyłam się odpowiedziami na pytania stawianymi w Drodze. Zobaczyła do czego Pan wzywa mnie na dziś, na za chwilę i na zawsze. Pogadałam z Nim o wyzwaniach, które przede mną stawia i zgodziłam się na nie. Etap "czas wracać" był dla mnie najbardziej spokojnym etapem. Może to trochę, jak w fazie "dojrzałe życie". Kiedy widzisz co było, co jest dziś i z czym idziesz do przodu.
Komentarze
Prześlij komentarz