Przejdź do głównej zawartości

Pan dał, Pan zabrał. Wielbię - czyli mój sposób na trudności. #Camino11



Kiedy wyruszałam w Drogę miałam w sobie dwa pragnienia. Pierwsze, aby mieć jak najmniej oczekiwań. Drugie, aby jak najwięcej doświadczać Dobroci Boga. Pisałam o tym więcej we wpisie "Kiedy początek zmienia się w Drogę". Jednak w miarę wchłaniania nowej sytuacji i stawania się człowiekiem Drogi zobaczyłam jeszcze kilka ważnych rzeczy.

Droga daje przestrzeń a przestrzeń daje czas. Kiedy w przestrzeni Drogi go odnalazłam, chciałam aby miało to przełożenie na wszystko czego będę w Drodze doświadczać. Dzięki temu doświadczeniu zostało mi to do tej pory. Daje czas. Daje czas sobie, innym, wydarzeniom, myślom, refleksjom, modlitwie.... To mega uwalnia - polecam. Dlatego też kiedy pojawiły się we mnie pytania, chciałam dawać im czas. Dać czas pytaniom i dać czas odpowiedziom. Nie chciałam się zadowalać łatwymi wnioskami, które mogłabym szybko wyciągnąć. No bo w końcu jestem nieco inteligentna, a po za tym tyle razy już przerabiałam to w sobie..... I to właśnie ta przestrzeń, ten czas przyniosły pytania i odpowiedzi, których się totalnie niespodziewałam. Przyniosły też takie, których się spodziewałam. Jednak tym razem były inne. Nie, jakieś tam wnioski wysuniętę bo tak trzeba ale coś co naprawdę mnie stanowiło, co było moje.

Jednym z takich tematów był temat cierpienia. Kiedy przyszedł ten moment, że trzeba było się z tym zmierzyć chciałam dać mu czas. Taki moment jest chyba w każdej wędrówce i tej egzystencjalnej i tej codziennej i tej duchowej i tej fizycznej. Zmęczenie, ból, samotność drogi i wiele innych. Można udawać, że wszystko jest ok, że nie ma co się przejmować - tylko po co udawać. No więc ja ze spokojem chciałam się na to otworzyć. Ze spokojem zapytać się Boga i czekać co on z tym zrobi. Nie prosiłam Go, żeby pozwolił mi zrozumieć sens cierpienia. Oto może poproszę Go już po drugiej stronie bo nie łudzę się, póki co mój rozum na to za mały jest. Chciałam, żeby pokazał mi moją drogę w cierpieniu. Jaka ona jest dla mnie. Każdy może (i ma do tego pełne prawo) mieć swój "sposób" na cierpienie. Ja pytałam się Boga jaki jest mój. Coś już tam w życiu przeszłam. Jakiś już swój styl miałam. Jakoś tam nauczyłam sobie radzić. Jednak teraz chciałam zobaczyć to realnie. Nie życzeniowo. Nie tak jak mnie nauczyli albo (co gorsza) jak wypada.

Pytanie trwało kilka dni i przychodzenie odpowiedzi trwało kilka dni.

"Pan dał, Pan zabrał. Niech Imię Pana będzie błogosławione." - tak modli się Hiob. I chodź wciąż z jego postacią, kompletnie nie umiem się utożsamiać, to ten tekst jest totalnie mój. Nie umiem tego do końca wytłumaczyć. Jednak w głębi siebie wiem, że to jest właśnie moja Droga. Właśnie tak kształtowała się ona przez lata. Mierzyłam się z wieloma niełatwymi sprawami w życiu. W tym kształtowała się ta Droga. Kształtowała się w przedziwnym doświadczeniu Obecności Boga, nawet jak jeszcze Go nie znałam. Kształtowała się w Wielbieniu a Wielbienie rozszerza serce. Wielbienie stało się moim sposobem na życie.

Kiedy wiele lat temu Bóg zapraszał mnie do tańca, towarzyszyła temu wyjątkowa piosenka. "Kopciuszek" z musicalu "Metro". To ona, wciąż jest dla mnie piosenką, która najlepiej opowiada o Miłości Bożej względem mnie. Wszystko co mam otrzymałam od Niego. Wielbię. Gdy życie dookoła mnie chciało mnie niszczyć - On wyciągał mnie delikatnie ale stanowczo. Wielbię. Gdy sama nie wierzyłam sobie i Jemu a wszystko wydawało się tracić sens - On był. Wielbię. Gdy obsypywał mnie najwspanialszym doświadczeniem samego Siebie. Wielbię.

Pan dał. Wielbię. Pan zabrał. Wielbię.
Pan dał, Pan zabrał. Niech Imię Pana będzie uwielbione.  

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wyruszyć #MojaHistoria1

Kiedy słuchałam słów Papieża Franciszka o tym, że trzeba wstać z kanapy, nie spodziewałam się tak dużej dosłowności ich w moim życiu. Jednak to właśnie wsłuchując się w te słowa prosiłam Boga o wyraźny znak. I taki dostałam..... Pamięta, jak dziś chłopka, który podzedł do mnie po Eucharystii w czasie ŚDM w Krakowie. Pamiętam jego słowa, że może będę się z niego śmiać ale Duch Święty posłał go do mnie. Pamiętam, jak spojrzałam mu prosto w oczy mówiąc: "Nie będę się śmiać. Wierzę w Ducha Świętego.". I usłyszałam wezwanie. Wezwanie tak mocne, że nie potrafiłam nie wyruszyć..... Duch Święty ma w sobie coś takiego, że jak działa to po całości.... i totalnie nie przewidywalnie... Ale spokojnie nie zrobi niczego wbrew naszej woli, a przede wszystkim, wszystko co robi jest dla nas dobre. Dziś zmagam się z Drogą. Hm.... może "zmagam się" to nie zbyt odpowiednie słowo.... jest takie "ciężkie"... Ale nie znam innego bardziej odpowiedniego. Na czym to polega? Idę i

Droga powrotna. #Camino18

Kiedy wyruszasz na Camino to oczywiste jest, że wyruszasz w Drogę. Jednak prawda ta jest mniej oczywista, kiedy wracasz. W moim przypadku nie dało się tego nie zauważyć. Powrót był wyruszeniem w Drogę. Zaczęło się niewinnie a jednak spektakularnie. Wracając chciałam "zahaczyć" o Nancy i odwiedzić przyjaciół. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu (zresztą nie tylko mojemu) znalazłam bezpośrednie połączenie z Santiago do Nancy. Czy to nie jest niesamowite? Jeden przewoźnik oferował dokładnie taki przejazd jaki był mi potrzebny i to dokładnie w dniu, kiedy myślałam o wyruszeniu. Czwartek - tylko w czwartek funkcjonowało to połączenie. Byłam tym tak zaskoczona, że sprawdzałam to kilkanaście razy. Moje zaskoczenie rosło później z chwili na chwilę. Najpierw podjechała na dworzec mały bus. Następnie bus wysadził nas w restauracji a kierowca każdemu wręczył voucher na obiad. Później zawierałam ciekawe znajomości, czekając na przeładowania w autobusach. W tym wszystkim nie mogłam oprzeć si

Początek #Camino2

Mówi się, że Drogę rozpoczynasz od progu własnego domu. Tak było i ze mną. Zamknęłam drzwi, przekręciłam klucz, schowałam go do nie używanej przez następne miesiące kieszeni. Od tego momentu nic już nie było takie samo.... Radość mieszała się ze strachem, euforia z przerażeniem, ciekawość z niepewnością. Mój pierwszy etap Poznań - Paryż. Z każdą sekundą oczekiwania na dworcu serce waliło mi co raz mocniej. Co tu dużo mówić ja po prostu "sikałam ze strachu". Ostatni raz za zachodnią granicą byłam dobrych 18 lat wstecz. Sama - nigdy. We Francji - nigdy. Bałam się wszystkiego: że się zgubię, że mój bagaż pojedzie w inną stronę niż ja, że autobus wysadzą terroryści, że mnie okradną, że..... była tego cała masa. Więcej niż połowa tych leków, to były rzeczy, które mogły się wydarzyć (no nie wiem) w 2%. Jednocześnie ten lęk był tak duży, że aż czułam go fizycznie. Tak miało być jeszcze przez kilka następnych dni. To był czas spotkania się z własnymi lękami. Czas przyznawania się d