Przejdź do głównej zawartości

I don't have money - czyli kasa na Camino. #Camino10

Wpadł mi do serca ostatnio pomysł wyruszenia w drogę ale nieco w innym kierunku niż Santiago. Takie Camino ale do Manopello. Pomysł, myślę sobie całkiem niezły więc zaczęłam trochę o nim mówić. I nagle usłyszałam komentarz: "No ok... ale to będzie dużo droższe niż Camino". Zbaraniałam. Ten komentarz kompletnie mnie zaskoczył. Ja na Camino nie miałam kasy.

Marzyłam o Camino rzeczywiście kilka lat. Jednak z powodów różnorakich, nie miałam możliwości odłożenia pieniędzy, tak aby w czasie drogi mieć jakieś zabezpieczenie finansowe czy coś w tym stylu. Gdybym czekała na taki moment, to myślę, że on by się nigdy nie wydarzył. Wydaje mi się, że całkiem sporo ludzi jest w takiej sytuacji. Być może, też całkiem sporo myśli sobie o tych wyruszających, że teraz nie wiadomo skąd mają taką kasę, że mogą podróżować. Dlatego też piszę. Piszę o tym, że ja na Camino nie miałam kasy - naprawdę.

Nie chcę teraz opisywać poszczególnych dni i jak w czasie Drogi rozkładał się mój brak kasy ale napiszę o kilku ciekawych doświadczeniach. Będąc w Drodze z wielu rzeczy można zrezygnować, wiele ograniczyć. Jednak przy największych ograniczeniach trzeba gdzieś spać i coś jeść.Dlatego też, chyba największe doświadczenie Opatrzności dla mnie, objawiało się właśnie w tych sferach.

Noclegownia dla bezdomnych.
Na Camino jest wiele albergue - czyli miejsc, gdzie można zatrzymać się na noc. Część z nich to miejsca prywatne, część gminne lub parafialne. Często z ich statusem wiążą się warunki jakie w nich panują oraz cena czy też "ofiara" tzw. donativo. Planując trasę wybierałam te najtańsze opcje. Jednak gdyby miała za każdym razem płacić za nocleg to w życiu nie starczyło by mi pieniędzy. I tu spotkało mnie kilka niespodzianek czyt. znaków Bożej Opatrzności.
W kilku miejscach, w których spałam wprost usłyszałam, że mam nic nie płacić. Do takich miejsc m.in. należało przypadkowo spotkane albergue, gdzieś trochę dalej od drogi, w którym spało na 3 osoby. Tego dnia w miasteczku było jakieś święto. Zostaliśmy zaproszeni do baru, ugoszczeni i nie było mowy o jakimś rozliczaniu się. Innym razem w prywatnym albergue spałam sama. Wspaniała pani gospodyni, z którą przegadałyśmy cały wieczór (chociaż ona nie znała angielskiego a ja hiszpańskiego), nie tylko przyjęła mnie w bardzo zimny dzień do ciepłego pokoju ale również nakarmiła rano pysznym śniadaniem. Zdarzyły mi się też bardziej ekstremalny momenty, jak spanie na dziedzińcu opuszczonego kościoła. Jednak doświadczenie, które najbardziej zostało w moim jestestwie, to nocleg w noclegowni dla bezdomnych. Było zimo, ponieważ całą noc musiało być otwarte okno z powodu zbyt dużej intensywności różnych zapachów. Była zimna woda do mycia i ciepła herbata. Bycie tam jedną noc nie jest doświadczeniem łatwym czy nawet po prostu ciekawym, nie jest do opowiadania. Jest do przeżycia...... Polecam

Kiedy Jezus przygotowuje śniadanie na plaży.
Kolejnym ważnym aspektem w czasie każdej Drogi jest po prostu jedzenie. I tu również Dobry Bóg posługiwał się niesamowitą fantazją. Zdarzyło mi się spać w miejscu, gdzie była pełna lodówka pozostawionego jedzenia i mogłam z niej korzystać do woli. Zdarzył mi się dostać całe garście owoców czy innych pyszności od miejscowych, którzy pracowali przy zbiorach albo po prostu spacerowali. Zdarzyło mi się znaleźć kilka pomidorów leżących na drodze pośrodku lasu. Zdarzyło mi się także śniadanie na plaży. Było częściowo zaplanowane. Chciałam wyjść z noclegu wcześniej, tak, żeby zatrzymać się na plaży i tam skonsumować pierwszy posiłek dnia. Kiedy wygrzebywałam z plecaka jakieś jedzeniowe puszki i tym podobne, podszedł do mnie pan. Zapytał o Camino i takie tam, jak to na szlaku bywa. Powiedział, że mam tu na niego czekać i za chwilę był z powrotem z pysznymi świeżymi kanapkami i kawą. Tu chyba nie ma co tłumaczyć. Tego warto doświadczyć.

Pobita przez zbójców spotkałam Samarytanina.
Chyba najbardziej "mocnym" doświadczeniem dla mnie była sytuacja związana z moją chorobą w czasie Drogi. Do tej pory nie wiem co mi było ale wysiadło mi dosłownie wszystko. I to nie że bolał. Ja nie byłam wstanie się ruszyć. Kiedy temperatura nie spadała mi trzeci dzień, zadzwoniłam do moich przyjaciół, którzy mieszkali jakiś czas w Hiszpanii. Miałam nadzieje, że może mają jakiś znajomych w okolicy. Kogoś kto pozwoli mi dwa dni i dwie noce spać pod ciepłą kołdrą, tak aby organizm jakoś doszedł do siebie. (W alberguach jest zasada, że spisz tylko jedną noc.) Niestety takich znajomości nie mieli ale podarowali mi dwie doby w pobliskim hotelu. Dzięki temu mogłam zregenerować siły i wyruszyć dalej. A siły wyczerpały się mocno. Kiedy zobaczyła mnie pani na recepcji nawet nie chciała ode mnie dowodu do rejestracji. Kazała iść jak najszybciej się położyć a po godzinie pukała do pokoju zapytać się czy nie potrzebny jest lekarz.

Kiedy pisze ten tekst myślę sobie, że nie przekonanych i tak nie przekonam. Te sytuacje i doświadczenia naprawdę nie są do opowiadania. One są do przeżycia.
Czego każdemu życzę 😀




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wyruszyć #MojaHistoria1

Kiedy słuchałam słów Papieża Franciszka o tym, że trzeba wstać z kanapy, nie spodziewałam się tak dużej dosłowności ich w moim życiu. Jednak to właśnie wsłuchując się w te słowa prosiłam Boga o wyraźny znak. I taki dostałam..... Pamięta, jak dziś chłopka, który podzedł do mnie po Eucharystii w czasie ŚDM w Krakowie. Pamiętam jego słowa, że może będę się z niego śmiać ale Duch Święty posłał go do mnie. Pamiętam, jak spojrzałam mu prosto w oczy mówiąc: "Nie będę się śmiać. Wierzę w Ducha Świętego.". I usłyszałam wezwanie. Wezwanie tak mocne, że nie potrafiłam nie wyruszyć..... Duch Święty ma w sobie coś takiego, że jak działa to po całości.... i totalnie nie przewidywalnie... Ale spokojnie nie zrobi niczego wbrew naszej woli, a przede wszystkim, wszystko co robi jest dla nas dobre. Dziś zmagam się z Drogą. Hm.... może "zmagam się" to nie zbyt odpowiednie słowo.... jest takie "ciężkie"... Ale nie znam innego bardziej odpowiedniego. Na czym to polega? Idę i

Droga powrotna. #Camino18

Kiedy wyruszasz na Camino to oczywiste jest, że wyruszasz w Drogę. Jednak prawda ta jest mniej oczywista, kiedy wracasz. W moim przypadku nie dało się tego nie zauważyć. Powrót był wyruszeniem w Drogę. Zaczęło się niewinnie a jednak spektakularnie. Wracając chciałam "zahaczyć" o Nancy i odwiedzić przyjaciół. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu (zresztą nie tylko mojemu) znalazłam bezpośrednie połączenie z Santiago do Nancy. Czy to nie jest niesamowite? Jeden przewoźnik oferował dokładnie taki przejazd jaki był mi potrzebny i to dokładnie w dniu, kiedy myślałam o wyruszeniu. Czwartek - tylko w czwartek funkcjonowało to połączenie. Byłam tym tak zaskoczona, że sprawdzałam to kilkanaście razy. Moje zaskoczenie rosło później z chwili na chwilę. Najpierw podjechała na dworzec mały bus. Następnie bus wysadził nas w restauracji a kierowca każdemu wręczył voucher na obiad. Później zawierałam ciekawe znajomości, czekając na przeładowania w autobusach. W tym wszystkim nie mogłam oprzeć si

Początek #Camino2

Mówi się, że Drogę rozpoczynasz od progu własnego domu. Tak było i ze mną. Zamknęłam drzwi, przekręciłam klucz, schowałam go do nie używanej przez następne miesiące kieszeni. Od tego momentu nic już nie było takie samo.... Radość mieszała się ze strachem, euforia z przerażeniem, ciekawość z niepewnością. Mój pierwszy etap Poznań - Paryż. Z każdą sekundą oczekiwania na dworcu serce waliło mi co raz mocniej. Co tu dużo mówić ja po prostu "sikałam ze strachu". Ostatni raz za zachodnią granicą byłam dobrych 18 lat wstecz. Sama - nigdy. We Francji - nigdy. Bałam się wszystkiego: że się zgubię, że mój bagaż pojedzie w inną stronę niż ja, że autobus wysadzą terroryści, że mnie okradną, że..... była tego cała masa. Więcej niż połowa tych leków, to były rzeczy, które mogły się wydarzyć (no nie wiem) w 2%. Jednocześnie ten lęk był tak duży, że aż czułam go fizycznie. Tak miało być jeszcze przez kilka następnych dni. To był czas spotkania się z własnymi lękami. Czas przyznawania się d