Przejdź do głównej zawartości

Dla mojego Boga. #Camino7

Po kilku dniach wędrówki zdecydowanie znalazłam już swój rytm. Wstawałam dość wcześnie w porównaniu z innymi (wbrew temu co słyszałam, na moim Camino przed 7 rzadko kto się wygrzebywał ze śpiwora). Wypijałam kawę i zjadałam małego rogalika. Wychodziłam grubo przed innymi, bo wiedziałam, że chcę iść po woli i spokojnie. Kiedy zatrzymywałam się po godzinie marszu na prawdziwe śniadanie, mijali mnie towarzyszę z noclegu i tak o to, mogła spokojnie iść dalej spotykając naprawdę niewiele osób.

Tego dnia wychodząc z Orio i zmierzając do przepięknego miasteczka Debe pierwszy raz umówiłam się na spotkanie z "moją" ekipą. Od tej pory spotykaliśmy się dość często. Zupełnie tylko nie wiem kiedy i jak w którymś momencie zaczęli się rozpływać i zniknęli. Tak to już na Camino jest. Wśród tej ekipy była Maria z Brazylii, Hana - Czeszka z Londynu, Józef z Portugalii, Kristen z Danii. W różnych miejscach mijałam się z różnymi osobami. Na kilku noclegach spotkałam się ze wspaniałą parą przyjaciół z Australii. Zachwycili mnie swoją prostotą, no i wiekiem - oboje mieli 75 lat. Mnóstwo spotkań zostało w mojej pamięci. Bardzo ważna była dla mnie wolność i akceptacja jaka jest na Camino. Nikt nie krytykuje Cię za nic. Jesteś wolny. Czy chcesz iść kilometr czy sto - twoja sprawa. Nie ma znaczenia w jakiego Boga wierzysz, jakim mówisz językiem i jakie poglądy wyznajesz. Każdy jest otwarty na każdego. Taka jest specyfika Camino. Dla mnie było to niezwykle otwierające. Spuściłam trochę powietrza z mojego wiecznie napompowanego balonika tego, jaka powinnam być.

W jednej z rozmów Hana mówiła, że jest jej czasem trudno kondycyjnie z powodu kręgosłupa. Włączyłam się do rozmowy mówiąc, że ja sama nie wierzę, że daje radę maszerować tyle kilometrów z tym plecakiem. Dodałam też, że co dziennie rano dziękuję Bogu, bo ode mnie (z moich sił) jest tylko jeden kilometr, reszta jest od Boga. Niestety pod wpływem zmęczenia pomyliłam się w angielskich słówkach używając "for" zamiast "from". Z mojej odpowiedzi wynikało, że jeden kilometr każdego dnia jest dla mnie a reszta dla Boga. Następnego dnia Hana mówi do mnie, że tak myślała o tym, co mówiłam. Odnosząc się do tego, ona życzy mi, żeby na koniec Camino jeden kilometr był dla mojego Boga a reszta dla mnie. Kiedy to usłyszałam w mojej głowie pojawiła się przestrzeń na ewangelizację. Hana była zdeklarowaną ateistką. Więc już sobie układałam jak to jej powiem o wielkiej i bezwarunkowej miłości Jezusa. Jak jej pokaże jakie to jest piękne i w ogóle. I zaczęłam. Mówię: "Wiesz, ja nie mam z tym problemu. Dla mnie to jest taki...". Tu zawahałam się szukając odpowiedniego słowa. Na co Hana dopowiedziała: "Balans". Ja mówię: "Tak, balans". Hana powiedziała tylko: "Acha". I rozmowa była skończona. Poczułam jak ktoś przykłada igłę do mojego balonika pychy nawracania. Balonik pękł. A mi naprawdę chciało się śmiać z samej siebie.

Ta rozmowa pozwoliła mi bardzo "wyluzować gumę w gaciach". Otworzyłam się na moich nowo poznanych znajomych. Wśród nich była m.in. buddystka i muzułmanka. Rozmowy z nimi (naprawdę głębokie) zostaną we mnie na długo. Ale bardziej od rozmów zostanie we mnie ten "klimat". Klimat wzajemnej akceptacji, otwarcia na "innego". Klimat codziennego marszu, gdzie naprawdę nie ma znaczenia kim jesteś i w co lub Kogo wierzysz. W tej wędrówce jesteśmy równi. Jedni idą po nowy sens, inni po cisze, jeszcze inni po równowagę wewnętrzną
a Giorgio z Włoch dlatego, że jest to dla niego najtańszy sposób spędzenia wakacji. I to wszystko jest ok.

Jestem Bogu niesamowicie wdzięczna za to doświadczenie. Myślę, że żadne słowa go nie oddadzą. Mam też nadzieje, że zmieniło ono na trwałe coś we mnie.....


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wyruszyć #MojaHistoria1

Kiedy słuchałam słów Papieża Franciszka o tym, że trzeba wstać z kanapy, nie spodziewałam się tak dużej dosłowności ich w moim życiu. Jednak to właśnie wsłuchując się w te słowa prosiłam Boga o wyraźny znak. I taki dostałam..... Pamięta, jak dziś chłopka, który podzedł do mnie po Eucharystii w czasie ŚDM w Krakowie. Pamiętam jego słowa, że może będę się z niego śmiać ale Duch Święty posłał go do mnie. Pamiętam, jak spojrzałam mu prosto w oczy mówiąc: "Nie będę się śmiać. Wierzę w Ducha Świętego.". I usłyszałam wezwanie. Wezwanie tak mocne, że nie potrafiłam nie wyruszyć..... Duch Święty ma w sobie coś takiego, że jak działa to po całości.... i totalnie nie przewidywalnie... Ale spokojnie nie zrobi niczego wbrew naszej woli, a przede wszystkim, wszystko co robi jest dla nas dobre. Dziś zmagam się z Drogą. Hm.... może "zmagam się" to nie zbyt odpowiednie słowo.... jest takie "ciężkie"... Ale nie znam innego bardziej odpowiedniego. Na czym to polega? Idę i

Droga powrotna. #Camino18

Kiedy wyruszasz na Camino to oczywiste jest, że wyruszasz w Drogę. Jednak prawda ta jest mniej oczywista, kiedy wracasz. W moim przypadku nie dało się tego nie zauważyć. Powrót był wyruszeniem w Drogę. Zaczęło się niewinnie a jednak spektakularnie. Wracając chciałam "zahaczyć" o Nancy i odwiedzić przyjaciół. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu (zresztą nie tylko mojemu) znalazłam bezpośrednie połączenie z Santiago do Nancy. Czy to nie jest niesamowite? Jeden przewoźnik oferował dokładnie taki przejazd jaki był mi potrzebny i to dokładnie w dniu, kiedy myślałam o wyruszeniu. Czwartek - tylko w czwartek funkcjonowało to połączenie. Byłam tym tak zaskoczona, że sprawdzałam to kilkanaście razy. Moje zaskoczenie rosło później z chwili na chwilę. Najpierw podjechała na dworzec mały bus. Następnie bus wysadził nas w restauracji a kierowca każdemu wręczył voucher na obiad. Później zawierałam ciekawe znajomości, czekając na przeładowania w autobusach. W tym wszystkim nie mogłam oprzeć si

Początek #Camino2

Mówi się, że Drogę rozpoczynasz od progu własnego domu. Tak było i ze mną. Zamknęłam drzwi, przekręciłam klucz, schowałam go do nie używanej przez następne miesiące kieszeni. Od tego momentu nic już nie było takie samo.... Radość mieszała się ze strachem, euforia z przerażeniem, ciekawość z niepewnością. Mój pierwszy etap Poznań - Paryż. Z każdą sekundą oczekiwania na dworcu serce waliło mi co raz mocniej. Co tu dużo mówić ja po prostu "sikałam ze strachu". Ostatni raz za zachodnią granicą byłam dobrych 18 lat wstecz. Sama - nigdy. We Francji - nigdy. Bałam się wszystkiego: że się zgubię, że mój bagaż pojedzie w inną stronę niż ja, że autobus wysadzą terroryści, że mnie okradną, że..... była tego cała masa. Więcej niż połowa tych leków, to były rzeczy, które mogły się wydarzyć (no nie wiem) w 2%. Jednocześnie ten lęk był tak duży, że aż czułam go fizycznie. Tak miało być jeszcze przez kilka następnych dni. To był czas spotkania się z własnymi lękami. Czas przyznawania się d