Kolejny dzień mojego Camino to droga do jednego z najpiękniejszych miast Kraju Basków - San Sebastian. Odcinek krótki ale dla mnie bardzo wyczerpujący. Od początku założyłam sobie, że chcę być tu na tyle wcześnie, żeby móc nacieszyć się tym niezwykłym miejscem. Szłam sobie błogo i radośnie. Pokonanie pierwszego lęku dało mi niezłego "kopa". Cieszyłam się tym, że odcinek jest krótki i mogę zatrzymywać się tak często, jak często chcę wchłonąć piękno tego miejsca. Czułam, że po woli coś się zmienia. Czułam, że decyzja o wyruszeniu była jedną z najlepszych decyzji w moim życiu. I nagle błogość została brutalnie przerwana.
Dwa kilometry przed San Sebastian zorientowałam się że moja ładowarka i dodatkowa bateria zostały w miejscu noclegu. Było to dla mnie tak oszałamiające, że aż zabrakło mi tchu z wrażenia. Ja, która właśnie pokonałam pierwsze lęki myślałam, że zemdleje że strachu. Przygotowałam się wcześniej na to, że mogę zgubić wszystko i jakoś sobie poradzę. Przerażała mnie jednak wizja utraty portfela i telefonu. Zgubienie ładowarki i baterii to prawie jakby zgubić telefon (który zresztą w tamtym momencie miał jakieś 10% baterii). Jak bez telefonu dotrzeć na miejsce? Z GPS zawsze jakoś sobie człowiek poradzi a bez? Bez znajomości języka. Bez żadnego zabezpieczenia.
Jeśli czyta te słowa ktoś, kto przeszedł Camino albo inną drogę... Jeśli czyta te słowa ktoś, kto był już w takiej sytuacji... Tak można się zdziwić. Ja dziś również mam do tego dystans. Jednak w tamtym momencie to była jedna wielka panika. Tak, moje własne demony dopadały mnie z każdej strony. Zaczęłam krzyczeć do Boga: "Jak mogłeś?". "Ja tutaj oddaje się Twojej opiece. Liczę na nią. Masz być moją niezachwianą Opatrznością. I co? Podkładasz mi taką świnie?"
Ogromnie zła na Niego i na siebie. Ruszyłam jak najszybciej się dało. Musiałam sprawnie dojść na nocleg, znaleźć jakiś sklep z ładowarkami, kupić zagubione przedmioty. To również mnie przerażało. Jak z moim skromny budżetem mam sobie pozwolić na kupowanie jakiegoś sprzętu w Hiszpanii? Z każdym krokiem stawiałam Bogu pytanie: "O co chodzi?".
Wiem, że On nie jest złośliwy. Wiem, że nie bawi się w głupie sztuczki, żeby nas wypróbować. Chociaż niektórzy tak myślą i jeszcze głoszą takie "prawdy" z ambon wszelakich. Mam jednak to szczęście, że kiedy składałam Bogu moją wieczystą obietnice bycia całą dla Niego - On dał mi prezent. Ten prezent to niezachwiana wiara w Jego Miłość. Od ośmiu już lat się sprawdza. Może wiele mi się walić na głowę. I chociaż wcześniej miałam z tym problem, teraz nigdy nie wątpię w jego Miłość. To taki prezent od Niego. Taka łaska. Tym bardziej pytałam się Go: "O co chodzi?".
I On mi pokazał. Może komuś wyda się to cukierkowe. Taka w ogóle mało odkrywcza odpowiedź. Nie mówię, że ona jest dla każdego. Ona jest dla mnie. Jeśli jesteś w czarnej …. dziurze i z głębi rozpaczy krzyczysz do niego, to słuchaj odpowiedzi dla ciebie. Być może będzie zupełnie inna niż ta moja. Mi pokazał, że On się troszczy. Czasem zupełnie inaczej niż mi się wydaje, że powinien. Czasem staje na granicy, chociaż bardzo tego nie chcę. Po prostu nie chcę wychodzić z mojej strefy komfortu. Ale jeśli proszę Go o ekstremalne doświadczenie Jego Opatrzności, to On bierze to na poważnie. Jeśli mam doświadczyć Jego Opatrzności to dla mnie to musi być mocne. Z jednego prostego względu: żebym później nie pomyślała, że mi się wydawało.
Ta sytuacja jest dla mnie wskazówką, żeby odpuszczać. (I znów - jest wskazówką dla mnie. Nie wiem czy Pan mówi też tak do ciebie). Znam swoje życie i widzę jak On chce je zmieniać. W tych zmianach, otwieram się na Jego działanie. Nie zawsze tak, jak ja sobie zaplanuje. Ale zawsze dobrze. Nie znaczy to, że teraz już wiem i luz nie stresuje się jak staje nad przepaścią. Po prostu teraz zanim zrobię krok to się Go pytam. Czy mam skakać w dół i wierzyć, że mnie złapiesz? Czy może doprowadziłeś mnie do przepaści, bo po prostu chcesz, żebym skręciła w lewo?
W całym San Sebastian znalazł się tylko jeden otwarty sklep, w którym mogłam kupić potrzebny sprzęt. Ale się znalazł. Nie zbankrutowałam i nigdy na Camino nie zabrakło mi finansów.
A kiedy wskoczyłam do mega zimnej wody w Oceanie, wraz ze spełnianym największym marzeniem napełniał mnie spokój. Tego dnia udało mi się również, jakimś cudem być na Eucharystii (jak się domyślacie nie jest to norma na hiszpańskim szlaku). Pierwszy raz w życiu wzruszyła mnie Eucharystia..
A kiedy wskoczyłam do mega zimnej wody w Oceanie, wraz ze spełnianym największym marzeniem napełniał mnie spokój. Tego dnia udało mi się również, jakimś cudem być na Eucharystii (jak się domyślacie nie jest to norma na hiszpańskim szlaku). Pierwszy raz w życiu wzruszyła mnie Eucharystia..
Tyle wrażeń.... A to dopiero początek....
Ja mam trochę inne podejście. Biorę na siebie odpowiedzialność za to co mnie spotyka i nie szukam usprawiedliwienia... Wierzę w bożą opiekę, ale zawsze najpierw pytam się siebie co ja mogłam lepiej zrobić żeby nie spotkała mnie taka przykra niespodzianka, jak mogłam lepiej się przygotować, zaplanować, zabezpieczyć. Taka moja natura, że czuję się odpowiedzialna w 100% za moje życie i biorę na siebie konsekwencje moich działań.
OdpowiedzUsuńI to jest piękne, że każdy może doświadczać Bożej Opatrzności tak jak tego potrzebują. Tego nauczyło mnie Camino...
Usuń