Kiedy początek zmienia się w Drogę? Może wtedy kiedy robi się pierwszy krok z plecakiem na plecach. Może wtedy kiedy do paszportu pielgrzyma wpada pierwsza pieczątka. Może wtedy kiedy słyszy się pierwsze Bueno Camino. Może.... może ktoś zna odpowiedź na to pytanie. Ja szczerze mówiąc nie wiem...
Kiedy jechałam do Irun miałam wrażenie że jadę na koniec świata. W pewnym momencie w autobusie zostałam tylko ja.. Dla mnie to był koniec świata. Jedni jadą do Azji, inni do Australii albo na biegun. Dla mnie ta wyprawa była właśnie taką jak dla innych biegun. Tak to był koniec świata. Z tysiącem lęków. Z totalnym brakiem pewności i wiary we własne siły. Z brakiem dobrej znajomości języka. Z małym funduszem ekonomicznym. Z tym wszystkim znalazłam się na końcu świata. Miałam do wyboru: wrócić (nigdy w życiu) albo przekroczyć tę granice.
Kiedy planowałam Camino, kiedy wyruszałam w Drogę oczekiwałam dwóch rzeczy. Pierwsza to totalny brak oczekiwań. Chciałam być na tyle otwarta, na tyle "pusta", na tyle nie czekająca na coś konkretnego, żebym mogła dać się zaskoczyć (żebym miała w sobie przestrzeń na przyjęcie zaskoczenia). Dobry Bóg odpowiedział na to moje "oczekiwanie" w nadmiarze (tak właśnie On działa). Zaskakiwał mnie każdego dnia Miłością wyjątkową, jedyną i niepowtarzalną. Zaskakiwał mnie wydarzeniami, doświadczeniami, spotkaniami. Zaskakiwał mnie miejscami, ludźmi i ich brakiem. Zaskakiwał mnie odkrywając we mnie wyobrażenie o Nim, o sobie o Drodze, o wezwaniu. Zaskakiwał mnie dialogiem ze mną. Zaskakiwał mnie tak namacalną obecnością. Zaskakiwał mnie troską i zdejmowaniem z moich oczu kolejnych łusek Zaskakiwał mnie obieraniem jak cebuli mojego serca, które z każdą warstwą stawało się bardziej wolne i radosne. Tak lubię być przez Niego zaskakiwana.
Drugą sprawą, której oczekiwałam w Drodze to doświadczenie Jego OPATRZNOŚCI. Tyle się w życiu sama nakombinowałam. Tyle się o siebie natroszczyłam. Tak często nie potrafiąc doczekać się "interwencji z góry", że zaczynałam wszystko sama układać, wszystko sam...… Ruszając w Drogę wiedziałam, że to jest tak daleko i fizycznie i mentalnie i w każdym innym znaczeniu że tutaj, tak daleko od wszystkiego co znam, skończyły się moje możliwości dbania o siebie. Ta przestrzeń została dla Niego - dla mojego Boga. A w sercu kołysała się jedna myśl: "Skoro On troszczy się o lilie i wróble to czemu miałby się nie zatroszczyć o mnie."
Dobry Bóg spełniał wszystkie swoje obietnicę z niezwykła starannością. Odpowiadał na moje oczekiwania ze znaną tylko sobie fantazją. Czasem spektakularnie (jak wtedy kiedy zginął mi płaszcz i od razu po prostu dostałam drugi), czasem mniej spektakularnie (jak wtedy, kiedy pierwszy raz w życiu pływałam w Oceanie) ale zawsze jedyną odpowiedzią na którą potrafiłam się zdobyć było: WIELBIĘ.
Kiedy jechałam do Irun miałam wrażenie że jadę na koniec świata. W pewnym momencie w autobusie zostałam tylko ja.. Dla mnie to był koniec świata. Jedni jadą do Azji, inni do Australii albo na biegun. Dla mnie ta wyprawa była właśnie taką jak dla innych biegun. Tak to był koniec świata. Z tysiącem lęków. Z totalnym brakiem pewności i wiary we własne siły. Z brakiem dobrej znajomości języka. Z małym funduszem ekonomicznym. Z tym wszystkim znalazłam się na końcu świata. Miałam do wyboru: wrócić (nigdy w życiu) albo przekroczyć tę granice.
Kiedy planowałam Camino, kiedy wyruszałam w Drogę oczekiwałam dwóch rzeczy. Pierwsza to totalny brak oczekiwań. Chciałam być na tyle otwarta, na tyle "pusta", na tyle nie czekająca na coś konkretnego, żebym mogła dać się zaskoczyć (żebym miała w sobie przestrzeń na przyjęcie zaskoczenia). Dobry Bóg odpowiedział na to moje "oczekiwanie" w nadmiarze (tak właśnie On działa). Zaskakiwał mnie każdego dnia Miłością wyjątkową, jedyną i niepowtarzalną. Zaskakiwał mnie wydarzeniami, doświadczeniami, spotkaniami. Zaskakiwał mnie miejscami, ludźmi i ich brakiem. Zaskakiwał mnie odkrywając we mnie wyobrażenie o Nim, o sobie o Drodze, o wezwaniu. Zaskakiwał mnie dialogiem ze mną. Zaskakiwał mnie tak namacalną obecnością. Zaskakiwał mnie troską i zdejmowaniem z moich oczu kolejnych łusek Zaskakiwał mnie obieraniem jak cebuli mojego serca, które z każdą warstwą stawało się bardziej wolne i radosne. Tak lubię być przez Niego zaskakiwana.
Drugą sprawą, której oczekiwałam w Drodze to doświadczenie Jego OPATRZNOŚCI. Tyle się w życiu sama nakombinowałam. Tyle się o siebie natroszczyłam. Tak często nie potrafiąc doczekać się "interwencji z góry", że zaczynałam wszystko sama układać, wszystko sam...… Ruszając w Drogę wiedziałam, że to jest tak daleko i fizycznie i mentalnie i w każdym innym znaczeniu że tutaj, tak daleko od wszystkiego co znam, skończyły się moje możliwości dbania o siebie. Ta przestrzeń została dla Niego - dla mojego Boga. A w sercu kołysała się jedna myśl: "Skoro On troszczy się o lilie i wróble to czemu miałby się nie zatroszczyć o mnie."
Dobry Bóg spełniał wszystkie swoje obietnicę z niezwykła starannością. Odpowiadał na moje oczekiwania ze znaną tylko sobie fantazją. Czasem spektakularnie (jak wtedy kiedy zginął mi płaszcz i od razu po prostu dostałam drugi), czasem mniej spektakularnie (jak wtedy, kiedy pierwszy raz w życiu pływałam w Oceanie) ale zawsze jedyną odpowiedzią na którą potrafiłam się zdobyć było: WIELBIĘ.
Komentarze
Prześlij komentarz