Mówi się, że Drogę rozpoczynasz od progu własnego domu. Tak było i ze mną. Zamknęłam drzwi, przekręciłam klucz, schowałam go do nie używanej przez następne miesiące kieszeni. Od tego momentu nic już nie było takie samo.... Radość mieszała się ze strachem, euforia z przerażeniem, ciekawość z niepewnością.
Mój pierwszy etap Poznań - Paryż. Z każdą sekundą oczekiwania na dworcu serce waliło mi co raz mocniej. Co tu dużo mówić ja po prostu "sikałam ze strachu". Ostatni raz za zachodnią granicą byłam dobrych 18 lat wstecz. Sama - nigdy. We Francji - nigdy. Bałam się wszystkiego: że się zgubię, że mój bagaż pojedzie w inną stronę niż ja, że autobus wysadzą terroryści, że mnie okradną, że..... była tego cała masa.
Więcej niż połowa tych leków, to były rzeczy, które mogły się wydarzyć (no nie wiem) w 2%. Jednocześnie ten lęk był tak duży, że aż czułam go fizycznie. Tak miało być jeszcze przez kilka następnych dni. To był czas spotkania się z własnymi lękami. Czas przyznawania się do nich, nazywania i akceptowania siebie przeżywającą tak mocne że aż fizycznie odczuwalne a jednocześnie irracjonalne lęki. Nie powiem trochę to trwało...
Mój Dobry Tata patrzył na te moje zmagania z wielką czułością. (Może patrzył to trochę złe słowo ale nie znajduję lepszego. Bo On nie stał z boku i się przyglądał. On patrzył ale był w tym ze mną. Dawał mi wolność w tym zmaganiu a jednocześnie zmagał się razem ze mną. Chyba moimi małymi słowami nie da się tego opisać.) Patrzył się na mnie z wielką czułością i powtarzał: " Spokojnie. Damy radę."; "Daj sobie czas. Jesteś wolna. Nic nie musisz osiągnąć. Daj sobie czas." Zresztą to ostatnie zdanie było chyba najczęściej powtarzanym zdaniem Boga do mnie w tych dniach wędrówki.
Dotarłam do Paryża. Wielka radość. Ogromna ekscytacja. Wieża Eiffla, Katedra Notre Dame (cudnie bijące dzwony), Łuk Triumfalny - to wszystko miejsca które zawsze chciałam zobaczyć. I to wielkie łaskotanie w sercu, kiedy Bóg spełnia marzenia...…. Zapchany McDonald i w końcu jakaś kawa w Starbucks jak przystało na podróżnika 😂. Ludzi mnóstwo, deszcz i zimno (a ja paradowałam w klapkach). Pierwsze 16 km zaliczone. A późnym wieczorem autobus Paryż - Hendaye. Udało mi się nie zgubić. Nikt mnie nie porwał a autobusu nie wysadzili terroryści 😂 Można było ruszać dalej.
Mój pierwszy etap Poznań - Paryż. Z każdą sekundą oczekiwania na dworcu serce waliło mi co raz mocniej. Co tu dużo mówić ja po prostu "sikałam ze strachu". Ostatni raz za zachodnią granicą byłam dobrych 18 lat wstecz. Sama - nigdy. We Francji - nigdy. Bałam się wszystkiego: że się zgubię, że mój bagaż pojedzie w inną stronę niż ja, że autobus wysadzą terroryści, że mnie okradną, że..... była tego cała masa.
Więcej niż połowa tych leków, to były rzeczy, które mogły się wydarzyć (no nie wiem) w 2%. Jednocześnie ten lęk był tak duży, że aż czułam go fizycznie. Tak miało być jeszcze przez kilka następnych dni. To był czas spotkania się z własnymi lękami. Czas przyznawania się do nich, nazywania i akceptowania siebie przeżywającą tak mocne że aż fizycznie odczuwalne a jednocześnie irracjonalne lęki. Nie powiem trochę to trwało...
Mój Dobry Tata patrzył na te moje zmagania z wielką czułością. (Może patrzył to trochę złe słowo ale nie znajduję lepszego. Bo On nie stał z boku i się przyglądał. On patrzył ale był w tym ze mną. Dawał mi wolność w tym zmaganiu a jednocześnie zmagał się razem ze mną. Chyba moimi małymi słowami nie da się tego opisać.) Patrzył się na mnie z wielką czułością i powtarzał: " Spokojnie. Damy radę."; "Daj sobie czas. Jesteś wolna. Nic nie musisz osiągnąć. Daj sobie czas." Zresztą to ostatnie zdanie było chyba najczęściej powtarzanym zdaniem Boga do mnie w tych dniach wędrówki.
Dotarłam do Paryża. Wielka radość. Ogromna ekscytacja. Wieża Eiffla, Katedra Notre Dame (cudnie bijące dzwony), Łuk Triumfalny - to wszystko miejsca które zawsze chciałam zobaczyć. I to wielkie łaskotanie w sercu, kiedy Bóg spełnia marzenia...…. Zapchany McDonald i w końcu jakaś kawa w Starbucks jak przystało na podróżnika 😂. Ludzi mnóstwo, deszcz i zimno (a ja paradowałam w klapkach). Pierwsze 16 km zaliczone. A późnym wieczorem autobus Paryż - Hendaye. Udało mi się nie zgubić. Nikt mnie nie porwał a autobusu nie wysadzili terroryści 😂 Można było ruszać dalej.
Komentarze
Prześlij komentarz